Pochodzenie i zastosowanie
Szpalery wierzb głowiastych – jeden z najbardziej charakterystycznych symboli mazowieckich wsi, nieodłącznie kojarzony z Polską i muzyką Chopina – pojawił się na naszych ziemiach wraz z napływem osadników holenderskich. Spotykana pod nazwą Olędrzy (ale także Olendrzy, Holendrzy, Holędrzy, czy Hollendrzy) ludność pochodząca z Niderlandów zaczęła osiedlać się na terenie Żuław Wiślanych na początku XVI w. Kolonizując z czasem kolejne tereny położone w dolinie Wisły, Olędrzy dotarli na Mazowsze.
Olędrzy byli wyznania mennonickiego – jednego z odłamów protestantyzmu. W związku ze specyficzną doktryną odrzucającą zarówno władzę świecką jak i kościelną, jaka obowiązywała w ich społeczności, byli oni prześladowani zarówno przez katolików jak i protestantów. Również kategoryczne odmawianie służby wojskowej nie sprzyjało pozyskaniu przychylności władzy świeckiej. Bardzo mobilna ludność holenderska chętnie zasiedlała bezludne, często zalewane obszary nad Wisłą, na których ludność polska nie potrafiła gospodarować. Olędrzy mogli tu liczyć na dobre warunku życia, wolność i tolerancję religijną. Osadnikom wywodzącym się z wciąż zalewanych terenów Niderlandów nie obca była gospodarka prowadzona na podmokłych terenach. Z czasem do kolonistów dołączała także ludność pochodzenia niemieckiego lub polskiego, jednak holenderskie źródło sposobu gospodarowania na tych trudnych terenach pozostało. Dla przykładu domy Olędrów, lokalizowane na sztucznie usypywanych wzgórzach, obowiązkowo posiadały strych, gdzie w przypadku bardzo wysokich stanów wody ewakuowali się mieszkańcy wraz ze zwierzętami gospodarskimi.
Innym, ważnym elementem uławiającym gospodarowanie na terenach zalewowych było właśnie sadzenie szpalerów ogławianych wierzb. Drzewa, działające jak pompy wysysające wodę z gruntu wspomagały działanie rowów melioracyjnych w osuszaniu terenu. Sadzone prostopadle do rzeki, na miedzach, groblach i w pobliżu zabudowań, w przypadku gwałtownych wiosennych roztopów blokowały pochody kry. Pozyskiwane podczas ogławiania pędy wykorzystywano do budowy płotów, które podczas ustępowania powodzi zatrzymywały muł rzeczny użyźniający pole uprawne. Grubsze pędy tzw. żywokoły, po zasadzeniu tworzyły kolejne wierzbowe zadrzewienia.
Naturalnie, materiał z ogławianych wierzb przez wieki wykorzystywany był także na opał. Wierzbowe pędy świetnie nadawały się do wyplatania koszyków, czy umacniania brzegów poprzez tworzenie tzw. faszyny. Nie w tak zorganizowanej formie jak u Olędrów, ale jednak - ogławianie znane było na polskich ziemiach już w średniowieczu, kiedy to ulistnione pędy wierzbowe ścinano na paszę dla zwierząt. Kora wierzbowa zawierająca naturalne salicylany (łacińska nazwa rodzaju wierzba to Salix) stosowana była od starożytności w medycynie ludowej jako środek napotny i przeciwgorączkowy. Dzisiaj syntetyzowany sztucznie kwas acetylosalicylowy znamy pod nazwą aspiryny.
Wartość wierzby przejawia się nie tylko w jej wykorzystaniu materialnym ale także kulturowym. Jako z pradawnym symbolem płodności wiązało się z nią wiele legend i obyczajów. Słowianie zajmujący się pasterstwem spędzali pod wierzbę swoje stada, aby te, nasycone wierzbową mocą wydawały liczne potomstwo. Także bezowocnie oczekujące dzieci kobiety stroiły wierzby wieńcami z kwiatów i wymawiały w ich cieniu zaklęcia. Zwyczaj ten istniał na ziemiach polskich jeszcze w XIX w., równolegle ze zwyczajami związanymi z chrześcijaństwem: wykonywaniem z wierzbowych pędów palemek wielkanocnych, a po ich poświęceniu połykaniem bazi, które przynosić miały zdrowie i siłę.
W większości naszych podań i legend stare dziuplaste wierzby przedstawiane były jako mieszkania diabłów. Czarty nocne takie jak Napaśnik lub Przechera tylko czekały na podróżującego by pokrzywić dyszle od wozu, poodrywać koniom podkowy, lub uśpić woźnicę. Dzienne natomiast czatowały w wierzbach przy drodze prowadzącej do kościoła i do karczmy, ciągnąc przechodnia w łatwym do przewidzenie kierunku. W wierzbach rosnących na terenach podmokłych pomieszkiwał sławetny diabeł Rokita. Według niektórych legend był on nawet nie lokatorem, ale kochankiem pokrzywionych, wypróchniałych, skrzypiących wierzb. Kto wie, czy źródłem takich legend nie było upodobanie sowy pójdźki (kojarzonej ze złymi mocami i śmiercią) do gnieżdżenia się w dziuplastych wierzbach. Po wezwaniu nieszczęśnika przez pójdźkę głosem, który w przekładzie ludowym brzmiał „pójdź, pójdź w dołek pod kościołek”, żywym pozostawało już tylko wypić na jego stypie popularną w niektórych rejonach Polski herbatę z wierzbowych liści wzbogaconą mocną wódką z wiśniami.